119. Przełom
Miarka się przebrała. Wczoraj małż pojechał do nas z rana na budowę. Oczywiście sam podwykonawca robi, a naszej ekipy z majstrem na czele brak. Nagle telefon odbiera nasz podwykonawca. Małż słucha, majster dzwoni. Jak zwykle zadaje pytanie czy jest na budowie małż, gdy dostaje twierdzącą odpowiedź, koniec rozmowy. Działo się tak już od jakiegoś czasu. Majster podnajął podwykonawców i w ogóle się nie interesował czy dobrze wykonują pracę czy źle. Oby do przodu. Jak zwykle wszystkiego pilnował mój tatko i toczył wojnę z obecnymi fachmanami o dach. Był nawet kierownik budowy i zwracał uwagę, palcem pokazywał co ma być poprawione. Dawno jest po terminie wskazanym przez wykonawcę na oddanie nam sso, a tu taka olewka i takie podejście do tematu.
No więc majster dalej nas olewał i robił swoje na drugiej budowie. Do tego doszedł jeszcze temat wiatrownicy. Według majstra nie ma jej w projekcie, a tu nagle wiatrownica pojawiła się w projekcie. Jak zwykle ja coś sprawdzałam odnośnie konstrukcji dachu i wypatrzyłam wiatrownicę. Dlaczego nam jej nie zrobił, dlaczego jej nie wykonał, bo się spieszył na druga budowę, a to dodatkowa robota. Poza tym już połowa września, a końca prac nie widać. Okien i drzwi nie można wstawić na dole, bo jeszcze nie ma schodów wejściowych i tarasu. Majster ma specyficzny tryb pracy i schody wejściowe i tarasy robi na sam koniec. Suma sumarum wszystkim skończyła się cierpliwość, więc małż z moim tatkiem pojechali na drugą budowę, ostatecznie rozmówić się z majstrem. Połowica została bohaterem we własnym domu . W końcu wygarnął wszystko od a do z, a tatko poprawił. Majster próbował coś tam gadac, że nam o kasę chodzi i żebyśmy sobie odjęli 500zł od kwoty za robociznę dachu. Tym jeszcze dolał oliwy do ognia, bo małż w tym momencie nie wytrzymał i powiedział, żeby sobie te 500zł majster w cztery litery wsadził, bo tu chodzi o termin. Jak mamy robić cokolwiek dalej, jak prace postępują w żółwim tempie, a dawno po terminie. Gdy ładna pogoda u nas nikogo nie ma, bo akurat podwykonawca nie pracuje w sobotę, a gdy w poniedziałek pada, dalej nikogo nie ma, bo deszcz. W rezultacie połowica postawiła ostre warunki. Dom ma być nam oddany w sso do końca września i nie ma, że boli. Coś tam jeszcze tamta Inwestorka próbowała mówić, że u niej termin taki, a taki, na to mój tatko stanął na wysokości zadania i odpowiedział, że u nas to dawno po terminie, a poza tym, my umowę z majstrem podpisywaliśmy w sierpniu 2010 roku.
Ogólnie to jesteśmy wkurzeni tym wszystkim i podłamani. Mieliśmy w tym roku zrobić instalacje, tynki podłogi, a teraz wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania. Mamy tak strasznie namoknięte ściany wewnątrz domu, przez deszcze i żółwi postęp prac, że chyba nie ma sensu robić tynków w tym roku. Sami nie wiemy, co robić, ale nawet nasz podwykonawca mówił, żeby się wstrzymać z tynkami do wiosny.
Co nastąpiło po tej burzliwej dyskusji. Ano majster pojawił się po południu u nas. Oznajmił, że poprawi źle położone dachówki, no i od poniedziałku ruszają prace nad tarasem i schodami.